Pojawiało się dużo wydarzeń którym chciałam poświęcić posta. Jednak o jedynym temacie, który powinnam poruszyć, nie wiedziałam jak napisać.
Wygląda jednak, że z czasem nie stanie się to wcale łatwiejsze, więc trzeba to po prostu napisać.
Zorion nie żyje.
Zmarł nagle, niespodziewanie. Wyszedł na wieczorne siku, przewrócił się i umarł. Okazało się, że miał chore serce.
Spędziliśmy razem tylko dwa lata. Zważając na jego stan, żył bardzo długo. Zawsze kipiał energią, zawsze był gotowy do działania, nigdy nie dał po sobie poznać choroby.
Co przeszliśmy po jego odejściu jesteście sobie pewnie w stanie wyobrazić, ale nie o tym chciałabym napisać.
Nie mogłam wybrać lepiej.
Ponieważ oprócz smutku po Zorionie zostało mi tyle wspaniałych wspomnień, tyle ciepłych emocji, wspólnie przeżytych chwil - tych zabawnych i pełnych grozy, że można by nimi obdzielić kilka psich żyć.
Zorion był dla mnie przede wszystkim szczęściem. Moim niepozbawionym wad ale wspaniałym w każdym calu psem.